Zaczęło sie niewinnie 2 tyg od wprowadzenia sie do jego mieszkania w krakowie. Raz na jakis czas rzucone słowo spierdalaj jedna wielka klótnia o jego wyimaginowanego mojego kochanka potem kwiatek przeprosiny - ktore ja sprowokowalam bo podobno mu bylo glupio. Nic nie zapowiadało tragedii. Wspolne plany na przyszlosc zaklepana data slubu na 6 grudnia ogolnie prawie same amory.
Późniejsze wydarzenia powoli doprowadzaly do konca choć z perspektywy tamtych dni i mnie slabej psychicznie kochajacej ponad wszysko kobiety wydawalo sie wszystko w porzadku.
Zaczęlo sie od wielkiego jak reka siniaka na tyłku. Po prostu upity jak swinia misio rozpruwacz rzucił mna brutalnie na podloge a gdy ja glupia próbowałam w nocy wyżebrać od niego troche miłości sytułacja sie powtazała.
Tak jak zapewne sie domyslacie byly plomienne przeprosiny dopiero po paru dniach ale przyjete z radoscia przezemnie glupia zaslepiona miloscia kobiete...
A potem juz samo poszło razem z przynajmniej 3 mocnymi piwami wypijanymi co wieczór..
Rano slodkie sliczne smski zapewnienia o milosci az do smierci / pewnie mojej/ a wieczorem mocne slowne manto za wszystko i za nic jednym slowem ' bo zupa byla za slona ' .
Potem jak to zwykle w zyciu bywa moja biedna głowka wyladowala na scianie i nie wazne bylo dla niego czy zyje czy nie tylko ze cholera jasna piwo sie rozlalo...!
I tak prawie co wieczór szczęsliwa para na zewnątrz a w domu uklad kat piwo ofiara...
I moje wewnetrzne zalamania nerwowe ktore slaba kobiete prowadza coraz nizej i nizej az na samo dno